środa, 29 sierpnia 2012

16. Dzielnice

Patrzenie w pustą ścianę stanie się niedługo moim hobby. Mało wymagającym hobby. Jestem chyba pewnego rodzaju masochistą. Staram się unikać tych rzeczy a one i tak do mnie przychodzą. Mój mózg stara się zrobić wszystko, by mnie zranić. Nieoczekiwanie rani też sam siebie. Mam pewien mały problem. Nie czuję spójności mojego ciała z moim umysłem. Tak jakby to żyło osobno. Głupie, nie? Nienawidzę patrzeć się w ścianę, bo wtedy właśnie zaczynam myśleć o tak głupich i niedorzecznych sprawach. Powinienem martwić się raczej o to, co mnie tu spotka. Jednak ja myślę o tym, że moja osoba nie współgra sama ze sobą. Beznadzieja... Niech ktoś tu wreszcie przyjdzie! A może wybierają mi opiekuna? Nie mam pojęcia, jak to się odbywa. Chyba nie ciągną losów? Oby nie, bo przy moim szczęściu będę skazany na tyrana. Coś pokroju Aidy. Chociaż jego nie można nazwać tyranem, niestety na myśl nie przychodzą mi teraz bardziej odpowiednie słowa, które w pełnie odzwierciedlałyby jego postać. Beznadzieja... Dlaczego nie mogłem urodzić się optymistą? Siedziałbym teraz i myślał, jaki to wspaniały człowiek mnie przygarnie. Pewne będzie miły, pachnący dobrze wychowany i obroni mnie przed całym złem tego świata. Niestety, myślę odwrotnie. Chociaż gdzieś tam w głębi mam nadzieję, że nie będzie śmierdział. I widzicie, o co ja się martwię? Nie o to, żeby mnie nie bił czy coś takiego, ale o to, żeby nie śmierdział. Po prostu beznadzieja i tyle! Coś jednak oderwało mnie od moich bardzo inteligentnych rozmyślać. Był to... Skrzypnięcie podłogi! Ktoś tu wlazł! Tak bez pukania! Zero manier! W sumie to nie wiem, czemu tak się obruszyłem. Przecież mam to w głębokim poważaniu. Mógłby się ten ktoś nawet rozebrać, a ja i tak z wielkim zafascynowaniem wpatrywałbym się w ścianę. No nic. Pomimo mojej wrodzonej niechęci, popatrzyłem w bok. I kogo ujrzały moje piękne oczęta? Oczywiście osobę, której w ogóle nie znam. To było chyba do przewidzenia, no może nie dla wszystkich. Ale nie zagłębiajmy się w ten procent ludzi myślących nieco inaczej. Osobiście nic do nich nie mam, jeśli trzymają się ode mnie z daleka. Powracając do znajomej-nieznajomej postaci. Patrzyła się na mnie i chyba moja naburmuszona minka musiała wprawić ją w osłupienie. Jaka szkoda. Ale nie mam zamiaru się uśmiechać. Do płaczącego dziecka bym się teraz nie uśmiechnął. Oto nadszedł wielki dzień zrzędzenia! Po raz drugi, wracając do stojącej postaci. Był to mężczyzna, jakiś smutny, choć zdziwiony. Pewnie myślał, że będę siedział zapłakany w jakimś brudnym kącie. Ja raczej stawiam na wygodę, więc kąty odpadają. Jedno mu trzeba było przyznać. Miał piękne czerwone włosy, mi przypominały trochę krew. Był wysoki, szczupły. Rozmiar buta? Raczej przeciętny, chociaż nie wiem, nigdy nie umiałem ocenić rozmiaru buta. On jednak przeciętny nie był, więc może rozmiar buta też nie? Podszedł do mnie i położył rękę na głowie. Poczułem się dosyć nieswojo. Trochę dziwnie, jak obca osoba kładzie ci rękę na głowie. Może chciał być księdzem, tylko trochę mu nie wyszło? Wiadomo, różnie się w życiu układa. Jestem tego chyba najlepszym przykładem...
- Poczynając od tej chwili będę twoim opiekunem. Nigdzie beze mnie nie chodzisz – w moich uszach rozbrzmiał zimny aczkolwiek stanowczy ton. Pięknie, znowu jakiś dupek z dodatnim przyrostem ego.
- Poczynając od tej chwili będę twoim uczniem, o mistrzu – nie mogłem się powstrzymać. Muszę sprawdzić jego granice wytrzymałości. Pewnie zaraz oberwę. Ale spokojnie! Już się przyzwyczaiłem.
- Isei – krótko, zwięźle i na temat. Jakby ktoś nie wiedział, Isei to imię.
- Ty pewnie wiesz kim jestem, więc przedstawianie mojej osoby jest zbędne – kiwną głową o powiedział:
- Jun, prostytutka Aidy – ta reputacja będzie za mną łazić chyba do końca życia.
- No, nie da się zaprzeczyć.
- Ta i tak by nic nie dało. Wszyscy wiedzą i chcą cię przelecieć. Wiadomo luksusowe dziwki są najlepsze – on jest chyba do mnie uprzedzony, przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
- Za to ty, pewnie nie będziesz chciał mnie dotknąć nawet palcem – zaczynam wchodzić w tryb samoobrony.
- Nie, ja też należę do tej grupy osób – powiedział zimno i wyrafinowanie. Przypominał mi trochę Ito, ale był bardziej bezpośredni, chyba. Zresztą już nie pamiętam jaki był Isao. Nigdy cię o to nie prosiłem ale, mamo ratuj!

2 komentarze:

  1. Jak to mówią - " z deszczu, pod rynne" i chwilowo to przydaża się bohaterowi. Bardzo ciekawe opowiadanie, miło i szybko się czyta ~

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak z deszczu pod ryne. Tak to się mówi.
    Jun jesteś jakim jebanym dzieckiem pecha!
    Cały czas pracujesz się w większe kłopoty.
    Ile można?
    Chociaż charakter nadal ma zabójczy ♥♥

    OdpowiedzUsuń