Patrzenie w pustą ścianę stanie się niedługo moim hobby. Mało
wymagającym hobby. Jestem chyba pewnego rodzaju masochistą. Staram się
unikać tych rzeczy a one i tak do mnie przychodzą. Mój mózg stara się
zrobić wszystko, by mnie zranić. Nieoczekiwanie rani też sam siebie. Mam
pewien mały problem. Nie czuję spójności mojego ciała z moim umysłem.
Tak jakby to żyło osobno. Głupie, nie? Nienawidzę patrzeć się w ścianę,
bo wtedy właśnie zaczynam myśleć o tak głupich i niedorzecznych
sprawach. Powinienem martwić się raczej o to, co mnie tu spotka. Jednak
ja myślę o tym, że moja osoba nie współgra sama ze sobą. Beznadzieja...
Niech ktoś tu wreszcie przyjdzie! A może wybierają mi opiekuna? Nie mam
pojęcia, jak to się odbywa. Chyba nie ciągną losów? Oby nie, bo przy
moim szczęściu będę skazany na tyrana. Coś pokroju Aidy. Chociaż jego
nie można nazwać tyranem, niestety na myśl nie przychodzą mi teraz
bardziej odpowiednie słowa, które w pełnie odzwierciedlałyby jego
postać. Beznadzieja... Dlaczego nie mogłem urodzić się optymistą?
Siedziałbym teraz i myślał, jaki to wspaniały człowiek mnie przygarnie.
Pewne będzie miły, pachnący dobrze wychowany i obroni mnie przed całym
złem tego świata. Niestety, myślę odwrotnie. Chociaż gdzieś tam w głębi
mam nadzieję, że nie będzie śmierdział. I widzicie, o co ja się martwię?
Nie o to, żeby mnie nie bił czy coś takiego, ale o to, żeby nie
śmierdział. Po prostu beznadzieja i tyle! Coś jednak oderwało mnie od
moich bardzo inteligentnych rozmyślać. Był to... Skrzypnięcie podłogi!
Ktoś tu wlazł! Tak bez pukania! Zero manier! W sumie to nie wiem, czemu
tak się obruszyłem. Przecież mam to w głębokim poważaniu. Mógłby się ten
ktoś nawet rozebrać, a ja i tak z wielkim zafascynowaniem wpatrywałbym
się w ścianę. No nic. Pomimo mojej wrodzonej niechęci, popatrzyłem w
bok. I kogo ujrzały moje piękne oczęta? Oczywiście osobę, której w ogóle
nie znam. To było chyba do przewidzenia, no może nie dla wszystkich.
Ale nie zagłębiajmy się w ten procent ludzi myślących nieco inaczej.
Osobiście nic do nich nie mam, jeśli trzymają się ode mnie z daleka.
Powracając do znajomej-nieznajomej postaci. Patrzyła się na mnie i chyba
moja naburmuszona minka musiała wprawić ją w osłupienie. Jaka szkoda.
Ale nie mam zamiaru się uśmiechać. Do płaczącego dziecka bym się teraz
nie uśmiechnął. Oto nadszedł wielki dzień zrzędzenia! Po raz drugi,
wracając do stojącej postaci. Był to mężczyzna, jakiś smutny, choć
zdziwiony. Pewnie myślał, że będę siedział zapłakany w jakimś brudnym
kącie. Ja raczej stawiam na wygodę, więc kąty odpadają. Jedno mu trzeba
było przyznać. Miał piękne czerwone włosy, mi przypominały trochę krew.
Był wysoki, szczupły. Rozmiar buta? Raczej przeciętny, chociaż nie wiem,
nigdy nie umiałem ocenić rozmiaru buta. On jednak przeciętny nie był,
więc może rozmiar buta też nie? Podszedł do mnie i położył rękę na
głowie. Poczułem się dosyć nieswojo. Trochę dziwnie, jak obca osoba
kładzie ci rękę na głowie. Może chciał być księdzem, tylko trochę mu nie
wyszło? Wiadomo, różnie się w życiu układa. Jestem tego chyba
najlepszym przykładem...
- Poczynając od
tej chwili będę twoim opiekunem. Nigdzie beze mnie nie chodzisz – w
moich uszach rozbrzmiał zimny aczkolwiek stanowczy ton. Pięknie, znowu
jakiś dupek z dodatnim przyrostem ego.
-
Poczynając od tej chwili będę twoim uczniem, o mistrzu – nie mogłem się
powstrzymać. Muszę sprawdzić jego granice wytrzymałości. Pewnie zaraz
oberwę. Ale spokojnie! Już się przyzwyczaiłem.
- Isei – krótko, zwięźle i na temat. Jakby ktoś nie wiedział, Isei to imię.
- Ty pewnie wiesz kim jestem, więc przedstawianie mojej osoby jest zbędne – kiwną głową o powiedział:
- Jun, prostytutka Aidy – ta reputacja będzie za mną łazić chyba do końca życia.
- No, nie da się zaprzeczyć.
-
Ta i tak by nic nie dało. Wszyscy wiedzą i chcą cię przelecieć. Wiadomo
luksusowe dziwki są najlepsze – on jest chyba do mnie uprzedzony,
przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
- Za to ty, pewnie nie będziesz chciał mnie dotknąć nawet palcem – zaczynam wchodzić w tryb samoobrony.
-
Nie, ja też należę do tej grupy osób – powiedział zimno i
wyrafinowanie. Przypominał mi trochę Ito, ale był bardziej bezpośredni,
chyba. Zresztą już nie pamiętam jaki był Isao. Nigdy cię o to nie
prosiłem ale, mamo ratuj!
Jak to mówią - " z deszczu, pod rynne" i chwilowo to przydaża się bohaterowi. Bardzo ciekawe opowiadanie, miło i szybko się czyta ~
OdpowiedzUsuńNo tak z deszczu pod ryne. Tak to się mówi.
OdpowiedzUsuńJun jesteś jakim jebanym dzieckiem pecha!
Cały czas pracujesz się w większe kłopoty.
Ile można?
Chociaż charakter nadal ma zabójczy ♥♥